18 sierpnia 2015

Michał Kubiak



   Stanąłem na baczność do naszego hymnu. W brazylijskim Rio rozbrzmiewały pierwsze nuty "Mazurka Dąbrowskiego", a już po chwili wszyscy kibice śpiewali dobrze nam znane:

Jeszcze Polska nie zginęła,
Póki my żyjemy.
Co nam obca przemoc wzięła,
Szablą odbierzemy.
Marsz, marsz Dąbrowski,
Z ziemi włoskiej do Polski,
Za twoim przewodem,
Złączym się z narodem.

    Aplauz. Uśmiechy chłopaków przepełniały moje serce radością, gdyby nie ta malutka pustka. Pustka, której nikt nie zapełni.
    Spojrzałem na orzełka na swojej piersi i mimowolnie uniosłem kąciki ust.
- Robię to również dla ciebie - wyszeptałem, składając całusa na dziobie białego drapieżnika.
    Zerknąłem na Mańka i pokiwałem powoli głową. Czas zacząć te igrzyska i to nie z byle kim, ale samą Brazylią. Damy z siebie wszystko. Choćby nie wiem, ile gwoździ nam wpakowali doprowadzimy do tie-breaka i wygramy ten mecz. Jesteśmy jeszcze bardziej zdeterminowani niż w Londynie. W tym roku zrobimy wszystko, by na naszych szyjach zagościły złote medale Igrzysk Olimpijskich. Dziś w Rio De Janerio piłki będą latać za naszego Arka. Szkoda tylko, że Igła jest na widowni, a nie na boisku. Dlaczego za Gołasia? Tak to sobie uzmysłowiliśmy. Ateny to jedno z ostatnich miejsc, w których grał w ojczystych barwach. Ten medal zdobędziemy dla niego. Za niego. I dzięki niemu.
- Misiu, głowa do góry! Zepniemy tyłki i pokażemy im kawał dobrej, polskiej siatkówki. Nawet Fontelesa zmiecie - uradowany Szampon objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. - Pokażemy im! Jasne?
- Pokażemy im - powtórzyłem pewny swego, a raczej naszego.
- I o to chodzi, przyjacielu. Aż im te żółte portki pospadają, a co!
- Nie zagalopywuj się, Wlazły. Chcesz zobaczyć Visotto w bokserkach to zrób to, jak Drzyzga. Bez zapowiedzi i w dół!
- Dobry pomysł, ale to po meczu - puścił mi oko.
   Prezentacja wyjściowej szóstki, a właściwie siódemki, nastąpiła zadziwiająco szybko. Wlazły, Drzyzga, Kłos, Bieniek, Mika, Winiarski i Zatorski. Nasz mały, kochany Zati wreszcie dorośleje! Godnie zastępuje Igłę. Broni piłki niczym maszyna. Mało mu umyka i wciąż się doskonali. Zuch chłopak!
Pierwsze akcje nie poszły po naszej myśli. Przy stanie cztery do jaja, nasz złoty Stefek prosi o przerwę. No to będzie jazda.
- Co to ma być? Przyjechaliśmy po medal, jak każdy, ale my z nim wrócimy, zrozumiano? Pokora musi być w sporcie, ale proszę Was, nie od początku. Jak będziecie podkulać ogony, to nie wyjdziemy z krążkiem. Więcej życia, emocji, energii i instynktu. Dobdzie? - Krzyknął, a wszyscy zgodnie przytaknęli. - Dziku! Do mnie!
- Słucham, trenerze.
- Za moment wchodzisz za Mikę, bo coś mu nie idzie. Zobacz co on robi źle i przed zmianą mi to powiesz. Poza tym, to, co ona psuje, ty masz mieć perfekcyjne. Bez błędów dzisiaj, dobra?
- Tak jest, trenerze - odpowiedziałem, udając się do swojego miejsca w kwadracie rezerwowych.
   Uważnie przyglądałem się Matiemu. Był przybity. Nie wiem czym, w końcu jego ukochana brunetka siedziała niedaleko i wspierała go z całych sił.
   Antiga patrzył na mnie uważnie. Powoli pokiwałem głową. Gestem kazał mi się dogrzać, co wykonałem posłusznie. Chwilę później, drugi z naszych trenerów przywołuje mnie i wręcza tabliczkę z numerem 20. Dzwonek zmian i wchodzę na boisko.
- Ona tu jest. Doładuj się i widzę cię w kolejnym secie w pełni sił - wyszeptuję do Mikusia i stawiam stopę, przyodzianą w nowe adidasy, na pomarańczowej tafli.
   Przybicie wraca. Te, którego pozbyłem się przed hymnem. Przybicie, że jej tu nie ma. Tej, która powinna tu być, gdyby nie mój wygłup. Mogłem jej wtedy posłuchać. Do końca życia będę miał ją na sumieniu.
- Co jest? - Słyszę głos niebieskookiego przyjaciela.
- Chodzi o nią.
   Piłka przelatuje na naszą połowę. Uderza o moje przedramiona i kieruje się w stronę, gdzie już czeka Fabio.
- Misiu, ona nie wróci.
   Mikasa lekko przelatuje na moją strefę ataku. Przebijam ją na drugą stronę z wielką siłą i, opadając na parkiet, krzyczę:
- Obiecała!
Michał podchodzi do mnie. Chwyta moją twarz w dłonie, potrząsa nią i, stykając moje czoło ze swoim własnym, szepcze:
- Wiem, że obiecała, ale jej już nie ma. Za to jesteś ty, a to, co właśnie zrobiłeś, było atakiem meczu. Dobra robota, Misiu – klepie mnie przyjacielsko po policzku.


Ta dam!
Tym razem Kapitan.
Do miłego! 

31 lipca 2015

Aaron Russell

   Wcisnęła się w dżinsowe szorty i po cichu wymknęła z pokoju, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Założyła trampki porzucone kilkadziesiąt minut temu w przedpokoju i wyślizgnęła się z mieszkania, zostawiając jego właściciela w środku.
   Otoczyła ją aura chłodnego powietrza. Ta sierpniowa noc cechowała się wyjątkowo niską temperaturą. Otuliła się własnymi ramionami i naciągnęła rękawy swetra. Podbiegła do najbliższego przystanku autobusowego, sprawdziła godzinę i następne połączenie na swoje osiedle. Musiała czekać trzy minuty. Zerknęła na wyświetlacz komórki, dostała SMSa z jakąś reklamą i natychmiast go usunęła.
   Usiadła na miejscu na tyle miejskiego środka transportu. Niedaleko niej siedziało dwóch chłopaków, na oko o dwa lub trzy lata młodszych od niej. O tej porze w zasadzie tylko młodych ludzi widywało się na mieście. Wracali z klubów, od znajomych, z kina...
   Jej przystanek. Mieszkała na spokojnym osiedlu z masą gburowatych bogaczy, gdyż jeden z budynków liczył sobie ponad trzydzieści dwu-poziomowych apartamentów. Była dumna z tego, że nie zajmowała jednego z nich.
   Przekręciła klucz w zamku, zamknęła drzwi od środka i ruszyła w stronę kuchni, by wstawić wodę na herbatę w czajniku elektrycznym. Nastepnie ściągała po kolei ubrania, porzucając je na podłodze w drodze do łazienki. Wzięła ciepły prysznic, przywracając swojej skórze normalną temperaturę. Wylała na siebie odrobinę owocowego żelu do kąpieli i zachwycała się jego zapachem. Umyła dokładnie włosy, wykonując masaż głowy i spłukała mydliny. Wytarła się do sucha i owinęła ręcznikiem, a sypialni przyodziała w koronkowy zestaw czarnej bielizny.
   Zalała liście zielonej herbaty ciepła wodą, a gdy się zaparzała, rozczesała włosy i nabalsamowała ciało. Wróciła do aneksu kuchennego i wzięła z blatu ulubiony biały kubek. Usiadła na sofie, otulając się puszystym, bursztynowym kocem i popijając pyszną ciecz. Włączyła telwizor i poszukała czegoś interesującego, gdy w kieszeni jej szortów zadzwonił telefon. No tak, musiała jeszcze posprzątać. Odłożyła napój na stolik przed sobą i zebrała ciuchy, odbierając równocześnie połączenie.
- Zostawiłaś mnie - usłyszała głos Aarona.
- Nie miałam szczoteczki do zębów.
- Nie kłam - jego ton był stanowczy.
- Naprawdę jej nie miałam...
- Nie o tym... To nie był powód. Bądź szczera.
- Po co miałam zostawać? Żeby cię znów zaspokoić, gdy najdzie cię ochota w środku nocy? Nie, dzięki. Bycie twoją panią do małego co nieco zaczyna mnie nudzić, Russell - rzuciła ubrania na fotel obok wejścia do garderoby. - To żadne wyróżnienie, wiesz? Mam pewność, że nie jestem jedyna.
- Nie spotkam się z nikim innym. Nawet tak nie mów, rozumiesz?
- Przestań pieprzyć - rozłączyła się i wróciła do oglądania telewizji.

   Przysnęło jej się, obudził ją dzwonek do drzwi. Przetarła oczy, otuliła się kocem i podreptała otworzyć.
- Nie chcę, żebyś miała mnie za jakiegoś potwora - minął ją w progu.
- Och, tak. Czuj się jak u siebie - rzekła z ironią. - Może jeszcze będziesz mi rozkazywał? Nie jesteś moim panem, a ja nie zamierzam już dłużej być twoją zabawką do zaspokajania cielesnych potrzeb.
- Nie jesteś moją zabawką...
- Czyżby? Każde nasze spotkanie kończy się tak samo. Umawiamy się tylko na kolacje, ani razu na lunch czy kawę. Nie jestem pewna czy jesteśmy w stanie normalnie rozmawiać, bo chyba nigdy nawet tego nie robiliśmy. Potrzebujesz jeszcze argumentów? - usiadła obok niego, opatulając się szczelniej.
- Możemy to zrobić teraz.
- Kiedy pali ci się dupa? Daj sobie spokój, Russell. Jesteś żałosny, wiesz?
- Jakoś nie narzekasz, jak zdzierasz ze mnie koszulkę...
- Bo każda kobieta marzy tylko o tym - powiedziała sarkastycznie. - Albo jesteśmy ze sobą i konwersujemy, albo nie rozmawiamy i nie spotykamy się, rozumiesz? Związek nie polega tylko na seksie. Dlaczego do facetów to tak opornie dociera... Lub w ogóle.
- Ultimatum? - uniósł brew w półmroku panującym w pokoju.
- Nie wiem czy to właściwe słowo. Jesteś dorosły, wiesz, czego chcesz od życia, więc raczej określiłabym to jako zwyczajny wybór... Żaden szantaż ani ultimatum.
- O czym mielibyśmy rozmawiać? - przysunął się do niej kilka centymetrów.
- O wszystkim, Russell. Praca, zainteresowania, poglądy wszelkiego pokroju, religia, plany na wspólne wakacje... Cokolwiek - wycedziła przez zęby. - Czy tak trudno zrozumieć, że chcę poznawać swojego domniemanego partnera? Ciężko jest być z kimś, kogo się niemalże nie zna, wiesz?
- Przepraszam... - odwrócił się i oparł o nią, chcąc by go objęła, ale ona nie miała takiego zamiaru. - Nawet nie wiesz, jak było mi przykro, gdy uciekałaś co noc. Dlaczego to robiłaś?
- Bo nawet nie mielibyśmy o czym porozmawiać przy śniadaniu.
- Tak bardzo pragnę, by rano zobaczyć cię rozczochraną w mojej koszulce w progu kuchni, przytulić cię i wypić z tobą poranną kawę. To takie moje małe, duże marzenie. Małe, bo niby błahe. Duże, bo takie odległe od rzeczywistości.
- Czyli dokonałeś wyboru? - wymamrotała, opierając się czołem o czubek jego głowy.
- Co? Nie rozumiem, co tam sobie szepczesz.
- Tobie a nie sobie. Pytałam, czy już wybrałeś - westchnęła.
- A jeśli zostanę dziś u ciebie i przegadamy całą noc? Uznasz to za wybór?
- Lepiej nie dziś - mruknęła. - Jestem padnięta i zaraz zasnę.
- O której jutro wstajesz? Ósma? Dziewiąta?
- A co jest jutro? - ziewnęła.
- Piątek - odpowiedział szybko.
- Wpół do dziewiątej. Czemu pytasz?
- W takim razie przyjdę do ciebie o dziewiątej i zjemy razem śniadanie, a teraz się zmywam - wstał i przeciągnął się. - Dobranoc, Słoneczko - cmoknął ją w policzek.
   Uśmiechnął się i wyszedł.
- Kocham cię - mruknął pod nosem, zamykając za sobą drzwi.
   Przekręciła klucz w zamku i ruszyła do sypialni.

   Dokończyła rysować kreskę cieniem w sztyfcie na lewej powiece, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Przepłukała szybko usta miętowym płynem i poszła otworzyć.
- Dzień dobry, Skarbeczku - cmoknął ją w szyję.
- Cześć, Russell - uśmiechnęła się delikatnie.
- Kupiłem co nieco na śniadanie. Dziś ja pichcę, dobrze?
- Proszę bardzo. Idę związać włosy, bo w ogóle nie chcą ze mną współpracować. Szlag by to...
- Złość piękności szkodzi - rozgościł się w kuchni. - Idź, a ja wstawię wodę na kawę i zabiorę się do roboty.
- Rozpuszczalna z łyżeczką cukru i mlekiem - puściła mu oko.
- Tak jest, Królowo - zaśmiał się.

   Opróżnił kubek z herbatą i przyglądał się jej uważnie. Długie rzęsy, oprószone różem kości policzkowe i blond włosy związane w wysoki kucyk.
- A ty co taki rozmarzony, hm?
- Patrzę na najpiękniejszą kobietę na świecie - uśmiechnął się.
- Stoi za mną? - rozejrzała się za siebie.
- Mówię o tobie, Głuptasku.
- Nie słodź mi tak, bo się porzygam - zrobiła zniesmaczoną minę, czym ogromnie go rozbawiła. - To akurat jest dowód na to, że nie masz zielonego pojęcia o moim charakterze. Nie lubię zdrobnień typu "kotek", "słoneczko", ani zdrobnień mojego imienia. Toleruję tylko "kochanie", bo to nie zdrobnienie. Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Będzie trudno, wiesz?
- Przynajmniej znam każdy centymetr twojego ciała. To już coś.
- Typowy facet. W kółko to samo. U was seks zajmuje jakieś dziewięćdziesiąt procent mózgu.
- Więcej - oboje parsknęli śmiechem.
   Zerknęła na zegarek. Za pół godziny miała spotkanie rodzinne.
- Muszę lecieć. Zostawię ci klucze to zamkniesz, dobrze?
- Jasne. Ogarnę po śniadaniu i też lecę na siłownię, bo pojutrze zgrupowanie w Waszyngtonie.
- Zmywarkę tylko załaduj, jak wrócę to nastawię.
   Podeszła do niego i złączyła ich usta w namiętnym pocałunku, a następnie, wsunąwszy na stopy czarne szpilki, wyszła z mieszkania.
- Do zobaczenia! - krzyknęła w progu.
- Do potem, kocham cię.
   Uśmiechnął się pod nosem i westchnął na myśl o zgrupowaniu, które równa się rozłąką z nią.


Przepraszam, jeśli są jakieś błędy,
Ale moja klawiatura w telefonie czasem płata figle.

Mam nadzieję, że się podobało i bardzo proszę o komentarze, bo motywują i zacierają złudzenie, że piszę do siebie.

Byłabym wdzięczna za polecenie mojego bloga, jeśli Wam się podoba.

Do napisania, Susan.