31 lipca 2015

Aaron Russell

   Wcisnęła się w dżinsowe szorty i po cichu wymknęła z pokoju, zamykając za sobą ostrożnie drzwi. Założyła trampki porzucone kilkadziesiąt minut temu w przedpokoju i wyślizgnęła się z mieszkania, zostawiając jego właściciela w środku.
   Otoczyła ją aura chłodnego powietrza. Ta sierpniowa noc cechowała się wyjątkowo niską temperaturą. Otuliła się własnymi ramionami i naciągnęła rękawy swetra. Podbiegła do najbliższego przystanku autobusowego, sprawdziła godzinę i następne połączenie na swoje osiedle. Musiała czekać trzy minuty. Zerknęła na wyświetlacz komórki, dostała SMSa z jakąś reklamą i natychmiast go usunęła.
   Usiadła na miejscu na tyle miejskiego środka transportu. Niedaleko niej siedziało dwóch chłopaków, na oko o dwa lub trzy lata młodszych od niej. O tej porze w zasadzie tylko młodych ludzi widywało się na mieście. Wracali z klubów, od znajomych, z kina...
   Jej przystanek. Mieszkała na spokojnym osiedlu z masą gburowatych bogaczy, gdyż jeden z budynków liczył sobie ponad trzydzieści dwu-poziomowych apartamentów. Była dumna z tego, że nie zajmowała jednego z nich.
   Przekręciła klucz w zamku, zamknęła drzwi od środka i ruszyła w stronę kuchni, by wstawić wodę na herbatę w czajniku elektrycznym. Nastepnie ściągała po kolei ubrania, porzucając je na podłodze w drodze do łazienki. Wzięła ciepły prysznic, przywracając swojej skórze normalną temperaturę. Wylała na siebie odrobinę owocowego żelu do kąpieli i zachwycała się jego zapachem. Umyła dokładnie włosy, wykonując masaż głowy i spłukała mydliny. Wytarła się do sucha i owinęła ręcznikiem, a sypialni przyodziała w koronkowy zestaw czarnej bielizny.
   Zalała liście zielonej herbaty ciepła wodą, a gdy się zaparzała, rozczesała włosy i nabalsamowała ciało. Wróciła do aneksu kuchennego i wzięła z blatu ulubiony biały kubek. Usiadła na sofie, otulając się puszystym, bursztynowym kocem i popijając pyszną ciecz. Włączyła telwizor i poszukała czegoś interesującego, gdy w kieszeni jej szortów zadzwonił telefon. No tak, musiała jeszcze posprzątać. Odłożyła napój na stolik przed sobą i zebrała ciuchy, odbierając równocześnie połączenie.
- Zostawiłaś mnie - usłyszała głos Aarona.
- Nie miałam szczoteczki do zębów.
- Nie kłam - jego ton był stanowczy.
- Naprawdę jej nie miałam...
- Nie o tym... To nie był powód. Bądź szczera.
- Po co miałam zostawać? Żeby cię znów zaspokoić, gdy najdzie cię ochota w środku nocy? Nie, dzięki. Bycie twoją panią do małego co nieco zaczyna mnie nudzić, Russell - rzuciła ubrania na fotel obok wejścia do garderoby. - To żadne wyróżnienie, wiesz? Mam pewność, że nie jestem jedyna.
- Nie spotkam się z nikim innym. Nawet tak nie mów, rozumiesz?
- Przestań pieprzyć - rozłączyła się i wróciła do oglądania telewizji.

   Przysnęło jej się, obudził ją dzwonek do drzwi. Przetarła oczy, otuliła się kocem i podreptała otworzyć.
- Nie chcę, żebyś miała mnie za jakiegoś potwora - minął ją w progu.
- Och, tak. Czuj się jak u siebie - rzekła z ironią. - Może jeszcze będziesz mi rozkazywał? Nie jesteś moim panem, a ja nie zamierzam już dłużej być twoją zabawką do zaspokajania cielesnych potrzeb.
- Nie jesteś moją zabawką...
- Czyżby? Każde nasze spotkanie kończy się tak samo. Umawiamy się tylko na kolacje, ani razu na lunch czy kawę. Nie jestem pewna czy jesteśmy w stanie normalnie rozmawiać, bo chyba nigdy nawet tego nie robiliśmy. Potrzebujesz jeszcze argumentów? - usiadła obok niego, opatulając się szczelniej.
- Możemy to zrobić teraz.
- Kiedy pali ci się dupa? Daj sobie spokój, Russell. Jesteś żałosny, wiesz?
- Jakoś nie narzekasz, jak zdzierasz ze mnie koszulkę...
- Bo każda kobieta marzy tylko o tym - powiedziała sarkastycznie. - Albo jesteśmy ze sobą i konwersujemy, albo nie rozmawiamy i nie spotykamy się, rozumiesz? Związek nie polega tylko na seksie. Dlaczego do facetów to tak opornie dociera... Lub w ogóle.
- Ultimatum? - uniósł brew w półmroku panującym w pokoju.
- Nie wiem czy to właściwe słowo. Jesteś dorosły, wiesz, czego chcesz od życia, więc raczej określiłabym to jako zwyczajny wybór... Żaden szantaż ani ultimatum.
- O czym mielibyśmy rozmawiać? - przysunął się do niej kilka centymetrów.
- O wszystkim, Russell. Praca, zainteresowania, poglądy wszelkiego pokroju, religia, plany na wspólne wakacje... Cokolwiek - wycedziła przez zęby. - Czy tak trudno zrozumieć, że chcę poznawać swojego domniemanego partnera? Ciężko jest być z kimś, kogo się niemalże nie zna, wiesz?
- Przepraszam... - odwrócił się i oparł o nią, chcąc by go objęła, ale ona nie miała takiego zamiaru. - Nawet nie wiesz, jak było mi przykro, gdy uciekałaś co noc. Dlaczego to robiłaś?
- Bo nawet nie mielibyśmy o czym porozmawiać przy śniadaniu.
- Tak bardzo pragnę, by rano zobaczyć cię rozczochraną w mojej koszulce w progu kuchni, przytulić cię i wypić z tobą poranną kawę. To takie moje małe, duże marzenie. Małe, bo niby błahe. Duże, bo takie odległe od rzeczywistości.
- Czyli dokonałeś wyboru? - wymamrotała, opierając się czołem o czubek jego głowy.
- Co? Nie rozumiem, co tam sobie szepczesz.
- Tobie a nie sobie. Pytałam, czy już wybrałeś - westchnęła.
- A jeśli zostanę dziś u ciebie i przegadamy całą noc? Uznasz to za wybór?
- Lepiej nie dziś - mruknęła. - Jestem padnięta i zaraz zasnę.
- O której jutro wstajesz? Ósma? Dziewiąta?
- A co jest jutro? - ziewnęła.
- Piątek - odpowiedział szybko.
- Wpół do dziewiątej. Czemu pytasz?
- W takim razie przyjdę do ciebie o dziewiątej i zjemy razem śniadanie, a teraz się zmywam - wstał i przeciągnął się. - Dobranoc, Słoneczko - cmoknął ją w policzek.
   Uśmiechnął się i wyszedł.
- Kocham cię - mruknął pod nosem, zamykając za sobą drzwi.
   Przekręciła klucz w zamku i ruszyła do sypialni.

   Dokończyła rysować kreskę cieniem w sztyfcie na lewej powiece, gdy do jej uszu dobiegł dźwięk dzwonka. Przepłukała szybko usta miętowym płynem i poszła otworzyć.
- Dzień dobry, Skarbeczku - cmoknął ją w szyję.
- Cześć, Russell - uśmiechnęła się delikatnie.
- Kupiłem co nieco na śniadanie. Dziś ja pichcę, dobrze?
- Proszę bardzo. Idę związać włosy, bo w ogóle nie chcą ze mną współpracować. Szlag by to...
- Złość piękności szkodzi - rozgościł się w kuchni. - Idź, a ja wstawię wodę na kawę i zabiorę się do roboty.
- Rozpuszczalna z łyżeczką cukru i mlekiem - puściła mu oko.
- Tak jest, Królowo - zaśmiał się.

   Opróżnił kubek z herbatą i przyglądał się jej uważnie. Długie rzęsy, oprószone różem kości policzkowe i blond włosy związane w wysoki kucyk.
- A ty co taki rozmarzony, hm?
- Patrzę na najpiękniejszą kobietę na świecie - uśmiechnął się.
- Stoi za mną? - rozejrzała się za siebie.
- Mówię o tobie, Głuptasku.
- Nie słodź mi tak, bo się porzygam - zrobiła zniesmaczoną minę, czym ogromnie go rozbawiła. - To akurat jest dowód na to, że nie masz zielonego pojęcia o moim charakterze. Nie lubię zdrobnień typu "kotek", "słoneczko", ani zdrobnień mojego imienia. Toleruję tylko "kochanie", bo to nie zdrobnienie. Musisz się jeszcze wiele nauczyć. Będzie trudno, wiesz?
- Przynajmniej znam każdy centymetr twojego ciała. To już coś.
- Typowy facet. W kółko to samo. U was seks zajmuje jakieś dziewięćdziesiąt procent mózgu.
- Więcej - oboje parsknęli śmiechem.
   Zerknęła na zegarek. Za pół godziny miała spotkanie rodzinne.
- Muszę lecieć. Zostawię ci klucze to zamkniesz, dobrze?
- Jasne. Ogarnę po śniadaniu i też lecę na siłownię, bo pojutrze zgrupowanie w Waszyngtonie.
- Zmywarkę tylko załaduj, jak wrócę to nastawię.
   Podeszła do niego i złączyła ich usta w namiętnym pocałunku, a następnie, wsunąwszy na stopy czarne szpilki, wyszła z mieszkania.
- Do zobaczenia! - krzyknęła w progu.
- Do potem, kocham cię.
   Uśmiechnął się pod nosem i westchnął na myśl o zgrupowaniu, które równa się rozłąką z nią.


Przepraszam, jeśli są jakieś błędy,
Ale moja klawiatura w telefonie czasem płata figle.

Mam nadzieję, że się podobało i bardzo proszę o komentarze, bo motywują i zacierają złudzenie, że piszę do siebie.

Byłabym wdzięczna za polecenie mojego bloga, jeśli Wam się podoba.

Do napisania, Susan.

23 lipca 2015

Facundo Conte

- Dlaczego myślisz, że to z nią chcesz spędzić resztę życia? Człowieku, miesiąc temu rozstałeś się ze swoją narzeczoną...
- Byłą...
- Teraz już byłą, ale wszyscy sądzili, że to właśnie ona będzie tą jedyną.
- Ale spotkałem Olę i... Cały świat mi się wywrócił do góry nogami. Wtedy rozstałem się z Heleną i poprzysiągłem sobie, że zrobię wszystko, by się we mnie zakochała i stanęła ze mną przed ołtarzem. Póki co, udało mi się wyrwać ją do tańca i to dlatego, że tańczyła ze wszystkimi, wyższymi od siebie mężczyznami w klubie. A skubana jest wysoka, choć kilka centymetrów niższa od Heleny, i ma fajne, ładne, długie nogi. Jakby samego wyglądu było mało to jest cholernie inteligentna i uwielbia siatkówkę. Na prawdę dużo o niej wie! Chwilami miałem wrażenie, że więcej ode mnie.
- I dlatego się w niej zakochałeś?
- Nie, zakochałem się w niej, jak zobaczyłem jej uśmiech. Daje jej tyle uroku! I ma charakter. Nie jest uległa, ale też nie wodzi non stop za nos. Idealna!
- Zastanów się, Facu, zastanów się.
- Tylko, że ja już wiem i trochę za późno na rozmyślania. Kocham ją i już nic ani nikt tego nie zmieni.
- A co będzie, jak przestaniesz grać w Bełchatowie? Zabierzesz ją ze sobą na drugi koniec świata czy pozwolisz zostać tutaj? A może rzucisz dla niej karierę sportowca?
- Dopóki będą mnie tu chcieli nigdzie się stąd nie ruszam, nigdzie, rozumiesz? A jak nie będę mógł zostać to spróbuję ją przekonać, żeby pojechała ze mną, jeśli się  nie uda - trudno. Kariery nie zostawię dla nikogo, bo siatkówka sama mnie nigdy nie opuści, zawsze będzie przy mnie, zawsze.
- Tylko pytanie czy ona z tobą wytrzyma... Nic mnie chyba już nie zdziwi. Oczywiście nic związanego z tobą, bo jakby ufo zaraz tu wylądowało to doznałbym niezłego szoku. Wierzysz w ufo?
- Ja ci się tu wyżalam, że nie wiem, co robić, bo się zakochałem, jak ostatni idiota, a ty się mnie pytasz, czy wierzę w ufo? No, Stary, wybrałeś zajebisty moment, najwłaściwszy z najwłaściwszych. Lepiej, kurwa, nie mogłeś trafić!
- O, jednak umiesz coś powiedzieć po polsku!
- Zamilcz, bo zaraz będziesz kontuzjowany. Pomożesz mi czy nie?
- Jak mam ci pomóc? Umówić cię na randkę w ciemno? Co ty, w liceum jesteś? Daj spokój! Zagadaj do niej, zaproś na kawę albo na mecz i myślę, że po tym już powinno pójść łatwiej, a nie jak teraz...
- Jak krew z nosa... Spróbuję. Oby się udało.
- Powodzenia, Bracie.
- Dzięki, Nico, mordko moja!
   Otaczały ich przyjemnie kremowe ściany, ciemno brązowe obicia krzeseł i stoliki w podobnym kolorze. Dookoła siedziało kilkanaście rozmawiających ze sobą ludzi, niektórzy zapewne byli w podobnej do ich sytuacji. Niedaleko siedzieli nastolatkowie, najprawdopodobniej byli na pierwszej randce, co można było wyczytać z niepewności malującej się w oczach chłopaka. Jeszcze nie wiedział, czy spodobał się dziewczynie zaproszonej na kawę. Facundo dzielił z nim to uczucie.
   Uśmiechnął się i, z powodu zakłopotania, dłonią przeczesał włosy. Odwzajemniła jego uśmiech, przez co urósł w siłę, już widział, że nie da mu kosza. Stał się odważniejszy i bardziej pewny siebie, niż na początku tego spotkania.
- Zaprosiłeś mnie tu wczoraj, żeby dziś sobie na mnie popatrzeć? Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Nic cię nie boli?
- Wszystko gra. Przepraszam. Po prostu jeszcze trochę mnie peszysz... Ale tylko troszeczkę. Jeszcze kilka spotkań i mi przejdzie.
- Skąd wiesz, że będą kolejne?
- A nie będzie? - ożywił się, lekko przestraszony.
- Podpuszczam cię. Zresztą, to urocze, że cię peszę. Taki duży, a taki...
- Jaki?
- Nie wiem, jakim słowem to opisać. Po prostu jesteś cholernie uroczy, jak się peszysz.
- Uroczy czy seksowny? - zabawnie poruszył brwiami.
- Zobaczymy za jakiś czas. Bezpośredni jesteś...
- Nie wolno udawać nikogo, kim nie jesteśmy. Takie motto życiowe.
- Bardzo mądre - pokiwała głową z uznaniem. - Masz jakieś zainteresowania poza siatkówką?
- Sądzisz, że  grając w nią zawodowo, mam czas na coś innego?
- W sumie racja. Ja też nie mam czasu na nic, co nie jest związane z dziennikarstwem sportowym.
- A wyjechałabyś za swoją miłością na przykład do Włoch?
- Jeśli znalazłabym tam pracę w zawodzie to dlaczego nie? Musiałabym tylko podszkolić mój włoski. Bardzo przeciętny zresztą. Fajnie byłoby wrócić do słonecznej Italii...
- Mieszkałaś tam? - spytał zdziwiony.
- Pracowałam jako barmanka we włoskiej knajpie. Tylko pół roku, ale trochę umiem się dogadać. Szału nie ma, ale z Piano potrafiłam porozmawiać - wyruszyła ramionami.
- Czyli nie jest źle - puścił jej oko.
   Zaśmiała się. Imponowały jej nie tylko jego dwa metry wzrostu, mięśnie oraz  nietuzinkowy, przystojny wygląd, ale również charakter, zaangażowanie w prawdopodobnie przyszły związek i wręcz dziecięca bezpośredniość. Było w nim niemniej uroku niż w kilku tygodniowym szczeniaku golden retrievera czy nowofunlanda. Jego niemalże czarne oczy były studnią uczuć, w dodatku bez dna. Można w nich było czytać, jak w otwartej księdze. Były, jak słodkie podarunki reklamowane w mediach, wyrażały więcej, niż tysiąc słów... W przypadku Facundo jednych z najpiękniejszych słów na świecie.
- Lubię patrzeć w twoje oczy, wiesz?
   Siedziała oparta łokciami o stolik, trzymając brodę na zaciśniętych w pięści dłoniach. Przyglądała się uważnie swemu towarzyszowi. Nie był jej dłużny. Przybrał tę samą pozycję, co spowodowało jej chichot. Droczył się z nią, choć można by uznać to również za podryw, gdyż taki był jego podświadomy, lecz nieświadomy, zamiar.
- Ja w twoje też. Zielone tęczówki są niesamowite. Masz pojęcie, że taki kolor oczu, jak ty, ma najmniejszy procent ludności na świecie?
- W takim razie  chyba jestem wyjątkowa - kąciki jej ust powędrowały ku górze.
- Zwątpiłaś w to kiedykolwiek?
- Wiele razy, ale, jak tak słucham twoich naciąganych komplementów, to zaczynam wierzyć, że jestem jedyną taką na ziemi i mogę mieć każdego. A potem wracam do domu, włączam telewizor,  patrzę na hollywoodzkie aktorki i wracam do rzeczywistości. Wtedy znów jestem zwykłą dziennikarką, która pracuje z ludźmi, których kocha, a przede wszystkim podziwia za upór, determinację i waleczność.
- Nawet bez moich komplementów, które wcale nie są naciągane, jesteś piękna i niepowtarzalna. Nigdy nie będziesz miała prawa w to zwątpić. Zapamiętaj - pogłaskał ją czule po policzku.
- Postaram się - uśmiechnęła się smutno.
   Usłyszał dźwięk wydany przez jej telefon. Krótki sygnał, więc zapewne był to sms.
- Przepraszam. To może być coś ważnego - rzekła speszona.
- Śmiało - wyszczerzył się.
   Przeczytała uważnie wiadomość kilka razy i nie przypadła jej zbytnio do gustu. Pilna sprawa nie cierpiąca zwłoki. Wcisnęła komórkę w boczną kieszeń jeansów i wstała pospiesznie. Argentyńczyk odruchowo zawtórował jej w drugiej czynności.
- Muszę iść. Bardzo cię przepraszam. Zadzwonię do ciebie wieczorem i umówimy się na kolejne spotkanie, dobrze? Na prawdę bardzo cię przepraszam, ale nie mam innego wyboru. Mam nadzieję, że zrozumiesz i mi wybaczysz - przytuliła go mocno, oplatając mu ramiona wokół szyi. Poczuła jego dłonie na swych plecach. - Jeszcze raz bardzo cię przepraszam.
   Wyswobodziła się z uścisku i wybiegła z lokalu.
- Wybaczam. Jestem w stanie wszystko ci wybaczyć za jedno słowo... - wyszeptał pod nosem i również wyszedł z kawiarni.
   Tyle oddałby za jej jeden uśmiech i jedno czułe spojrzenie przeznaczone tylko i wyłącznie dla niego. Fortuna całego ziemskiego świata, by nie starczyła. Była jego oczkiem w głowie. Myślał o niej całymi dniami i nocami, chciał, by wreszcie mogła non stop być u jego boku. Zawsze mogła na niego liczyć, bez względu na okoliczności. Kochał ją. Pierwszy raz w życiu kochał kogoś tak mocno. Właśnie uwierzył w miłość od pierwszego wejrzenia.
   Otworzyła drzwi lokum wynajmowanym obecnie przez jej byłego chłopaka, który właśnie wrócił z misji w Afganistanie. Nerwowo rozglądała się po mieszkaniu, nasłuchując oznak jakiegokolwiek życia. Brunet siedział w pokoju dziennym na skórzanej kanapie, oglądając telewizję. Obrócił się w jej stronę z wyraźną ulgą malującą się w jego oczach. Jego czekoladowe spojrzenie na chwilę rozbłysło tysiącem mikroskopijnych iskierek. Rzucił się na nią, obejmując ją tak, że omal nie hamował jej dopływu powietrza. Była lekko oszołomiona, spodziewała się każdego przywitania, ale nie takiego. Odwzajemniła uścisk, choć oczywiście nie z taką siłą.
- Dziękuję, że przyszłaś. Bez ciebie nie dałbym rady - załkał.
- Co się właściwie stalo?
- Daniel, mój brat, miał wypadek samochodowy. Jest w stanie krytycznym. Nie mogę teraz pojechać do Gdańska, więc chciałem mieć kogoś zaufanego przy sobie... Pierwszą osobą, która przyszła mi do głowy, byłaś ty - ostatnie dwa słowa wyszeptał jej czule na ucho.
- Olek, dasz radę. Wierzę w ciebie. Jesteś silnym facetem, przeżyłeś Afganistan to i przeżyjesz to, a Daniel wyzdrowieje.
- On jest w śpiączce, Ola. To nie jest takie proste.
- Z nie takich rzeczy ludzie wychodzili. Da radę. Ty też - pocałowała go w podbródek, nie unikając wyrzutów sumienia względem Conte.
- Zostaniesz ze mną? - po chwili zdał sobie sprawę z powagi swej prośby. - Przepraszam. Wiem, że próbujesz sobie ułożyć życie...
- Z lepszym lub gorszym skutkiem - zaśmiała się.
- Każdemu się zdarzają gorsze wybory. Dziękuję, że przyszłaś. Mogłaś mieć mnie gdzieś, bo w końcu już nic nas nie łączy, ale jesteś - przyciągnął ją do siebie jeszcze mocnej.
- Wyobraź sobie, że zwiałam z randki.
- Przynudzał?
- Nie. Po prostu mnie wystraszyłeś. Nie chciałam, żebyś był sam. A facet na prawdę fajny. Ciekawe tylko czy jeszcze będzie chciał się ze mną spotkać.
- Żartujesz? Pewnie tylko o tym marzy!
   Olek miał rację. Facundo siedział na narożniku w salonie i czekał na telefon od niej. Sekundy, minuty, godziny... Czas dłużył mu się niesamowicie. Co chwilę sprawdzał ekran telefonu, ale wciąż było pusto. W końcu się poddał, głowa opadła mu na ramię i odpłynął w krainę Morfeusza. Po jakimś czasie obudził go dźwięk smsa.
Mam czas za pół godziny. Pod głównym wejściem do Energii.
   Uśmiechnął się  po przeczytaniu wiadomości i zaraz zerwał z miękkiego mebla, by założyć na siebie coś cieplejszego.
Będę. Do zobaczenia.
   Usiadła na schodach przed halą. Oparła brodę na ręce i, wystukując popularną melodię palcami o kolano, czekała na przybycie Argentyńczyka. Nie musiała długo być sama.
- Cieszę się, że tu jesteś. Siadaj. Muszę ci o czymś powiedzieć.
- Zrywasz ze mną? - spytał lekko przestraszony, zajmując miejsce koło niej.
- A my w ogóle jesteśmy razem? - spytała zdziwiona. - Nieważne. Przynajmniej nie teraz. Chciałam ci powiedzieć o dzisiejszym zajściu w kawiarni.
- Ale ja nie jestem zły...
- Tylko, że ja mam wyrzuty sumienia. Wtedy napisał do mnie mój były chłopak. W Bełchatowie ma tylko mnie, a jego brat miał dziś wypadek samochodowy. Ledwo go przeżył, a teraz walczy o życie w szpitalu. Musiałam go wesprzeć. Nie potrafiłam inaczej. Jeżeli zaraz do mnie napisze to nie zdziw się, jak bez słowa do niego pojadę. Wiem, co czuje i nie chcę, by coś sobie zrobił, bo jego psychika od dłuższego czasu jest mocno obciążona. Musiałam ci to powiedzieć. Mam nadzieję, że rozumiesz mój wybór.
- Wróciłaś do niego?
- Nie. Po prostu nadal jest mi bliski, bo rozstaliśmy się w zgodzie, bez żadnego spięcia. Nawet teraz się wspieramy, wysyłamy do siebie listy, gdy on jest na misjach w Afganistanie. Staramy się utrzymywać kontakt, póki oboje jesteśmy singlami.
- A co ze mną?
- Jak to? O czym ty mówisz?
- Czyli nic z tego...
- Gdyby mi nie zależało to bym ci się tłumaczyła i umawiała o tej porze na spotkanie? Serio? Ty masz jeszcze jakieś wątpliwości? - zerknęła na niego lekko przymrużonymi oczami.
- Powiedziałaś, że nie jesteśmy parą - mruknął.
- Co nie oznacza, że nie możemy nią być...
   Wstała na moment, usiadła okrakiem na jego kolanach i pocałowała go czule, rozkoszując się chwilą... Jakże przyjemną dla nich obojga. Następnie przytuliła go mocno, oplatając mu ramiona wokół szyi, i wdychała zapach jego perfum.
- Teraz już jesteśmy parą? - spytał, obejmując ją w pasie z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Uhm - przytaknęła, delikatnie pocierając nosem o jego ucho.

 
Pierwsza odsłona tego, co mam w głowie.
Pisałam to jakiś rok temu, więc nie powala,
ale obiecuję, że z każdym kolejnym postaram się bardziej Wam przypodobać.
Sugerujcie mi kolejnych bohaterów! Będzie łatwiej.

Zajrzyjcie do zakładki "Czytelnicy", jeśli chcecie wiedzieć
o kolejnych jedno-partach.

Pozdrawiam, Susan.

Drodzy Czytelnicy!

   Witam Was na moim kolejnym blogu, tym razem poświęcę go (jeśli wkradnie się błąd to przepraszam, ale nie jestem pewna czy akurat to dobrze napiszę) jedno-rozdziałowe opowiadania. Będę je publikować w miarę możliwości i miło by było, gdybym gościła tutaj pokaźną liczbę czytelników.

   Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna... Moja w postaci pisania i publikowania a Wasza komentowania i oceniania. Śmiało możecie pisać w komentarzach, co myślicie o danej odsłonie mojego bardziej lub mniej ukrytego "talentu"... Choć to chyba trochę za duże słowo. Lepsze będzie wypociny. Moich wypocin. Idealnie!

   Póki co podrzucę Wam linki do moich poprzednich opowiadań, tych zakończonych (oprócz ostatniego, na którym muszę dodać zaprzepaszczony w czeluściach zepsutej karty microSD epilog).
   Pozdrawiam i do przeczytania, Susan!